Przez kilka lat róże były traktowane przeze mnie po
macoszemu. Rosły, bo rosły. Co roku kupowałam nawóz do róż w granulkach i
sypałam po garści w kwietniu i lipcu.
Dla mnie róża miała być taka jak z kwiaciarni, o kształcie
róży herbatniej, lekkim zapachu niezbyt dominującym. Te wymagania spełniała
Gloria Dei. Polarstern zresztą też, ale
nie był odporny na deszcz.
Bonica |
Whisky Mac |
Dzięki ogrodowym koleżankom zaczęłam poznawać róże. Dowiedziałam się, że są róże historyczne, zdrowe, pachnące i mrozoodporne, ale o kwiatach nieregularnych, potarganych.
Dowiedziałam się, ze
są róże angielskie, najczęściej o kwiatach w kształcie filiżanek, pachnące,
zdrowe, ale delikatne. Dowiedziałam się, że są róże parkowe o nieustającym
kwitnieniu, urocze, ale bez zapachu.
Oczywiście generalizuje tutaj, ale nie drążę, bo nadal nie
jestem ekspertem w tej materii. Ale koleżanka uświadomiła mi, że róże kocham i
niech już tak zostanie.
Moje pierwsze zakupy w szkółce były przeżyciem. Jeszcze
trochę błądziłam, bo kupiłam takie, jakie mi się podobały. Jakoś nie rozważałam
innych czynników. Przy pergoli rosła już Louise Odier. Do towarzystwa domówiłam
Dortmund, choć w charakterze jest kompletnie różna. Kupiłam też Geishę, choć
bez zapachu, powalała kształtem kwiatów i bladołososiowym kolorem. I ma jeszcze
jedną wadę – wiotkie pędy przy pełnych, dość ciężkich kwiatach. Muszę
podpierać.
Geisha |
Dortmund |
Dotarły wtedy do mnie również Frienship i Bonica. Ta
pierwsza – z lekka mnie rozczarowała. Trochę za jaskrawa jak dla mnie, ale
ładna i kto ja ogląda, się zachwyca. Nie pachnie, no może bardzo delikatnie.
Bonica jest cudowna, zdobi ogród do późnej jesieni. Ale też bez zapachu.
W tym samym mniej więcej czasie kupiłam piękną i pachnącą
Whisky Mac. Dosadziłam ją niedaleko Friedship, co by trzymały się razem i
uzupełniały.
Whisky Mac |
Friendship |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz