wtorek, 15 października 2013

Moje róże cz.2

   Przez kilka lat róże były traktowane przeze mnie po macoszemu. Rosły, bo rosły. Co roku kupowałam nawóz do róż w granulkach i sypałam po garści w kwietniu i lipcu.
Dla mnie róża miała być taka jak z kwiaciarni, o kształcie róży herbatniej, lekkim zapachu niezbyt dominującym. Te wymagania spełniała Gloria Dei.  Polarstern zresztą też, ale nie był odporny na deszcz.

Bonica

Whisky Mac

   Dzięki ogrodowym koleżankom zaczęłam poznawać róże. Dowiedziałam się, że są róże historyczne, zdrowe, pachnące i mrozoodporne, ale o kwiatach nieregularnych, potarganych.
 Dowiedziałam się, ze są róże angielskie, najczęściej o kwiatach w kształcie filiżanek, pachnące, zdrowe, ale delikatne. Dowiedziałam się, że są róże parkowe o nieustającym kwitnieniu, urocze, ale bez zapachu.
   
Oczywiście generalizuje tutaj, ale nie drążę, bo nadal nie jestem ekspertem w tej materii. Ale koleżanka uświadomiła mi, że róże kocham i niech już tak zostanie.

Moje pierwsze zakupy w szkółce były przeżyciem. Jeszcze trochę błądziłam, bo kupiłam takie, jakie mi się podobały. Jakoś nie rozważałam innych czynników. Przy pergoli rosła już Louise Odier. Do towarzystwa domówiłam Dortmund, choć w charakterze jest kompletnie różna. Kupiłam też Geishę, choć bez zapachu, powalała kształtem kwiatów i bladołososiowym kolorem. I ma jeszcze jedną wadę – wiotkie pędy przy pełnych, dość ciężkich kwiatach. Muszę podpierać. 

Geisha

Dortmund















Dotarły wtedy do mnie również Frienship i Bonica. Ta pierwsza – z lekka mnie rozczarowała. Trochę za jaskrawa jak dla mnie, ale ładna i kto ja ogląda, się zachwyca. Nie pachnie, no może bardzo delikatnie. Bonica jest cudowna, zdobi ogród do późnej jesieni. Ale też bez zapachu.

W tym samym mniej więcej czasie kupiłam piękną i pachnącą Whisky Mac. Dosadziłam ją niedaleko Friedship, co by trzymały się razem i uzupełniały.

Whisky Mac
















Friendship

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz