Lipiec przywitał nas zmienną kapryśną pogodą. Raz zimno, że bez kurtki ani rusz, następny dzień upał i żar z nieba. Wyjazd do Słońska, jak wszystkie dotychczasowe, nie był uzależniony od pogody. Przyjeżdżaliśmy tu w deszczu, upale, mrozie, śniegu, wietrze... Nigdy nie narzekaliśmy i nie żałowaliśmy.
Pierwszy dzień pochmurno i nudnawo. Wody mało. W kałużach taplały się czajki i łęczaki. Gdzieniegdzie łaziły bociany. Z daleka było widać czaple i czarne bociany.
Wieczorem spotkaliśmy bobra. Prawdopodobnie był młody, bo niezbyt płochliwy. Wyszedł z wody, najpierw jadł trawę, potem popływał, a potem zaczął się czochrać. wyglądało to przezabawnie. Nawet się nas nie bał.
Kolejne dni były upalne, nie szło wytrzymać. Wstawaliśmy wcześnie, w południe do domu, kolejne wyjście wieczorem. Jeszcze do tego upał przerywny był gwałtownymi burzami. Przewróciło drzewo na linię energetyczną i zabrakło w "Dudku" prądu.
Ale ptaki nie zawiodły...
Kolejne boskie zdjęcia!!! Na tym ostatnim zdjęciu jest widoczny dzięcioł zielony, w tym roku pierwszy raz w życiu miałam szczęście go zobaczyć w parku w Konstancinie.
OdpowiedzUsuń