Babcia Wanda Wiza z domu Kaźmierczak urodziła się w Berlinie i
tam spędziła dzieciństwo. Jej rodzice – szewc i cholewkarka prowadzili tam
warsztat szewski. Babcia miała dwóch starszych braci Franka i Marysia, którzy
ją bardzo kochali i chronili. W atmosferze rodziny i miłości babcia była nieco
rozpieszczana. Była pięknym dzieckiem, później piękną kobietą.
Skończyła kilka klas szkoły
podstawowej. Bodajże cztery. Nie miała chyba parcia na dalszą naukę. Miała
piękne długie grube warkocze, które wszyscy podziwiali. Ale nastała moda na
krótkie fryzury i babcia kombinowała, jak warkocza ściąć. Nie było łatwo, bo
bracia się nie zgadzali, a męski głos był w rodzinie najważniejszy. Babcia
wykombinowała, że powie mamie, że warkocze są za ciężkie i boli ją od tego
głowa. W końcu mama się zgodziła, warkocze bodajże zostały sprzedane, a babcia
zyskała modną fryzurę. Bracia po powrocie do domu jaj nie poznali, bo spała i
była odwrócona i pytali, jaki gość przyjechał.
Jako młoda dziewczyna miała sporo
adoratorów. Była tez członkinią Towarzystwa Gimnastycznego Sokół i wg jej
opowieści umiała pływać , skakała i biegała. Chodziła też na strzelnicę, ale
chyba tylko kibicować. Pamiętam jak z rumieńcami na twarzy opowiadała, że
opatrywała jakiegoś młodzieńca, który został na strzelnicy lekko ranny.
Dziadek ujął ja swoim spokojem,
szacunkiem i wiekiem, bo był od niej 6 lat starszy. Choć nie był typem amanta,
urodziwa babcia wyszła za niego. Jakiś
czas mieszkali na Grobli, tam urodził się mój tata. Potem na Kutnowskiej,
Rolnej, by po wojnie zamieszkać na Wielkiej. Mieli trójkę dzieci: Edwarda (mojego tatę) ur. 1931, Teresę ur.1933r. i Kazimierza ur. 1935r.
Podczas wojny babcia pracowała
jako szwaczka ale potem zachorowała na tyfus. Niemcy bali się tyfusu, więc nie
musiała potem pracować.
Później po wojnie parała się
krawiectwem w domu, ale nie była jakoś utalentowana. Pamiętam, że szyła
płaszczyki takie z kołnierzami. Szyła też sobie sukienki. Pięknie haftowała,
wymyślając różne ściegi i wzory. Trochę
próbowała mnie nauczyć ze średnim skutkiem.
Robiła smaczne marynaty z warzyw,
owoców, grzybów.
Jak już była starsza zapisała się
do komitetu społecznego Społem. Czuła się ważna, bo sprawdzała dostawy w
sklepach i typ podobne rzeczy. Siedziała też chętnie wśród koleżanek w Klubie
Seniora przy ul. Wielkiej i jeździła na zorganizowane rajdy dla seniorów.
Ostatnie lata życia nie była już
sobą, jak przestała zamykać owoce do słoiczków, już wiedzieliśmy, że coś z nią
nie tak. Zaczęła wspominać dzieciństwo w Berlinie i gdzieś się pakowała. Zmarła
w 1992roku.
Znalazłam jeszcze jedno zdjęcie i nie jestem pewna, co przedstawia. Podejrzewam, ze jest to miejsce pracy babci podczas okupacji - późniejszy zakład Komuny Paryskiej. Nie znalazłam babci na zdjęciu - możliwe, że siedzi tyłem.