Moją wielką pasją jest ogród. Nie wiem skąd mi się to
wzięło. Czy to wpływ rodziców, którzy mieli i uprawiali działkę i tak się na to
napatrzyłam, że mam to zakodowane. Może to geny babci Wandy, która w domu miała
mnóstwo kwiatów i wiecznie grzebała w doniczkach.
Podziwiałam ogrody z ilustracji w
czasopismach i książkach. Były pełne kwiatów, aż pachniały. Na dodatek były
zorganizowane tak, że cały rok były piękne. Wyglądały naturalnie, jakby zasiały
się same. Ja jednak nie dałam się zwieść. Wiem doskonale ile ciężkiej pracy i
doświadczenia wymaga uprawa ogrodu.
Kiedy otrzymałam mój, był w stanie
zaniedbanym. Trochę sama się do tego przyczyniłam, ponieważ kilka lat w ogóle
go nie uprawiałam i przyjeżdżałam tam raz w roku. Śliwy rodziły, a ja nawet nie
zbierałam owoców. Od tej pory obraziły się na mnie i owocują rzadko i niezbyt
obficie. Ale ja jestem cierpliwa! Jedna jabłoń miała iść pod topór i już się
zamachnęłam, ale dałam jej jeszcze jedną szansę (nigdy mi się nie podobała,
miała parcha i dawała kilka sparszywiałych jabłek rocznie). Następnego lata
koszykami zbierałam z niej piękne, soczyste jabłka, takie jak lubię. Niestety,
obrodziła na pożegnanie! W kolejnym roku nie owocowała, choć była w dobrej
kondycji, a potem uschła.



Kiepsko sobie radzę ze szkodnikami i chorobami roślin. Jestem wrogiem chemii,
ale czasami daję za wygraną. Mszyce i mrówki zwalczam doraźnie, w miejscach,
gdzie mi przeszkadzają i tam gdzie niszczą rośliny. Co roku trwa walka z
ślimakami, czasami wygrywam, czasami nie. Zjadają mi dalie, funkie i warzywa.
Już nie mam litości!
Gdzieś tam w kolejnych postach
postaram się przybliżyć zakątki naszego ogrodu, grupy uprawianych roślin i
poszczególne odmiany, które przypadły mi do gustu i serca.