piątek, 20 września 2013

Jak powstawał mój ogród...

   Moją wielką pasją jest ogród. Nie wiem skąd mi się to wzięło. Czy to wpływ rodziców, którzy mieli i uprawiali działkę i tak się na to napatrzyłam, że mam to zakodowane. Może to geny babci Wandy, która w domu miała mnóstwo kwiatów i wiecznie grzebała w doniczkach.





Ogród to odgromnik, który przyjmuje wszystkie moje stresy, zmęczenie i troski…
Podziwiałam ogrody z ilustracji w czasopismach i książkach. Były pełne kwiatów, aż pachniały. Na dodatek były zorganizowane tak, że cały rok były piękne. Wyglądały naturalnie, jakby zasiały się same. Ja jednak nie dałam się zwieść. Wiem doskonale ile ciężkiej pracy i doświadczenia wymaga uprawa ogrodu.



 Kiedy otrzymałam mój, był w stanie zaniedbanym. Trochę sama się do tego przyczyniłam, ponieważ kilka lat w ogóle go nie uprawiałam i przyjeżdżałam tam raz w roku. Śliwy rodziły, a ja nawet nie zbierałam owoców. Od tej pory obraziły się na mnie i owocują rzadko i niezbyt obficie. Ale ja jestem cierpliwa! Jedna jabłoń miała iść pod topór i już się zamachnęłam, ale dałam jej jeszcze jedną szansę (nigdy mi się nie podobała, miała parcha i dawała kilka sparszywiałych jabłek rocznie). Następnego lata koszykami zbierałam z niej piękne, soczyste jabłka, takie jak lubię. Niestety, obrodziła na pożegnanie! W kolejnym roku nie owocowała, choć była w dobrej kondycji, a potem uschła. 

 Chciałam ugór zmienić w ogród moich marzeń z pięknymi zakątkami, skalniakiem, pergolą. Chciałam mieć zadbany trawnik i krzewy we wszystkich kształtach i kolorach. Zaczęłam od walki z chwastami. Po kilku opryskach herbicydem dałam za wygraną. Perz przechodził od sąsiadów, reszta wychodziła na nowo gdzieś spod ziemi. Stwierdziliśmy z mężem, że pozostawiamy wersję "łąka", z wypielęgnowanym trawnikiem dajemy sobie spokój.


 Najpierw wycięliśmy kilka drzewek wiśni, kupiliśmy aronie w formie drzewka. Wyrywałam metr po metrze skrawki ziemi pod uprawę. Zasadziłam paprocie, runiankę, trzmielinę, bukszpan, wrzosy, funkię. Co roku sadziłam cynie i aksamitki. Uważam, że aksamitki są genialne. Zwłaszcza rozpierzchłe i drobnolistne. Nie ma piękniejszego widoku jak złociste kule kwiatów w ogrodzie kiedy wszystko inne przekwitło. 






Do skalniaka coś nie mam chyba ręki, niektóre rośliny mi poginęły, inne rozrosły się strasznie! W dodatku na skalniaku zagnieździły się mrówki. Ostatecznie skalniak zlikwidowałam, bo musiałam go pielić … widelcem. Rosną tam teraz róże.




    Ciekawa jest historia truskawek w moim ogrodzie. Przed trzydziestoma laty moi dziadkowie zasadzili tu truskawki. Uprawa obejmowała 1/3 powierzchni ogrodu. Po latach kiedy zaczęłam uprawiać ogród, znalazłam wśród chwastów niedobitki truskawek, zdziczałe i mizerne. Przesadziłam je i rozmnażałam z odrostów tak że teraz mam trochę krzaczków, z których podskubujemy smaczne i soczyste owoce. 





Kiepsko sobie radzę ze szkodnikami i chorobami roślin. Jestem wrogiem chemii, ale czasami daję za wygraną. Mszyce i mrówki zwalczam doraźnie, w miejscach, gdzie mi przeszkadzają i tam gdzie niszczą rośliny. Co roku trwa walka z ślimakami, czasami wygrywam, czasami nie. Zjadają mi dalie, funkie i warzywa. Już nie mam litości!



Od kilku lat w ogrodzie stoi nasz dom. Teraz codziennie mogę doglądać ogrodu. Regularnie zmieniam koncepcję i nasadzenia. Królują w nim dalie, kanny, funkie i róże.

Gdzieś tam w kolejnych postach postaram się przybliżyć zakątki naszego ogrodu, grupy uprawianych roślin i poszczególne odmiany, które przypadły mi do gustu i serca.


czwartek, 19 września 2013

Ewolucja wózka cz.2 : lata 50-te

    Kiedyś był zwyczaj przesyłania sobie zdjęć rodzinnych pocztą. Dostawały je ciotki, kuzynki, dziadkowie, przyjaciółki. W kartoniku ze starymi zdjęciami znalazłam kilka ciekawych naszych i tych przesłanych.

Z czasem rodzinne fotografie już mi nie wystarczały. Poprosiłam znajomych i przyjaciół o udostępnienie mi fotografii z ich dzieciństwa, bądź dzieciństwa rodziców, bądź wręcz dziadków. Regularnie zbiór się powiększa, a ja chciałabym z całego serca podziękować za każde zdjęcie, które mogłam włączyć do kolekcji.

Kuzynka mamy Bożena z mężem Leonem i córka Małgosią. Gdańsk 1952r.


Głęboki wózek mojej siostry. Prawda, że piękny? Przebój końca lat 50-tych!



Wózek ten zrobił karierę medialną! Ukazał się w Gazecie Wyborczej, na plakacie i na okolicznościowej płycie z okazji obchodów 50-tej rocznicy Poznańskiego Czerwca 1956r. Plakat na zdjęciu znajdował się na przystanku autobusowym przy Parku Marcinkowskiego.

 


A to Dobrunia w spacerówce! Powala z nóg!
A to "biedka", czyli dwukółka! W tamtych czasach pełniła rolę lekkiego wózeczka jak dziś "parasolka".
Model z początku lat 50. We wózku mój kolega Paweł, z którym kiedyś pracowałam biurko w biurko . Nie wiem jak drobna i delikatna mama Pawła wnosiła ten wózek (z całkiem, jak widać, sporą zawartością) na czwarte piętro w kamienicy przy ul. Kraszewskiego.
Również lata 50-te! Tym razem znajomi rodziców z pociechą na spacerku

Dlaczego "blubry", dlaczego "kierskie"?

Muszę wyjaśnić, skąd wzięła się nazwa bloga. Zawsze jest dylemat w takim momencie. Najpierw natłok pomysłów, potem totalna pustka.

Dlaczego ”blubry”? To gwarowa nazwa pogaduszek, bzdurek, bredni. Czyli czegoś błahego, nieważnego, nie zawsze prawdziwego. Dotyczy to zwłaszcza wspomnień o przodkach, które opierają się na blubrach podczas imienin, odwiedzin u babci czy wujka.  Określenie „blubry”  jest usprawiedliwieniem dla ewentualnych nieścisłości.

I nie tylko o starych Polakach, bo o młodych też, ale kiedy chcemy pogawędzić mówimy, że …”pogadamy o starych Polakach”. Tak mówił nasz ojciec, nasi dziadkowie.

„Kierskie”,  bo  Kiekrz, to miejsce, gdzie jestem, gdzie mieszkam, gdzie oddycham, gdzie nareszcie śpię…  Zanim tu zamieszkałam, nie spałam, bo za oknem całą noc rozlegał się gwar centrum miasta. Śpiewały pijackie chóry, grała muzyka z pubów, jeździły motocykle.  Tu  kładę głowę na poduszkę i zasypiam. Część Kiekrza znajduje się w Poznaniu, część stanowi odrębną wieś. Ktoś 30 lat temu wpadł na genialny  pomysł, żeby część Kiekrza wcielić do miasta. Przez to nie ma tu nadal kanalizacji. We wsi jest. Granica przebiega tak śmiesznie, że dzieci mają do rejonowej szkoły 5 km, a do poznańskiej 200m. Takich dziwactw jest jeszcze wiele.  Ale o Kiekrzu jeszcze nie raz napiszę.

Kościół w Kiekrzu pw Św. Archanioła Michała i Wniebowzięcia NMP


Wiatrak Holender z 1905r.


Jezioro Kierskie 



wtorek, 17 września 2013

Ewolucja wózka cz.1 : do 1945r.

Kiedy przeglądałam zdjęcia rodzinne i wybierałam zdjęcia na podstronę o dzieciach, postanowiłam poświęcić odrębną stronę wózkom dziecięcym, używanym przez dzieci w rodzinie na przestrzeni dziejów. Przebyły one swoistą ewolucję i są niewątpliwie znakiem historii.
Zainteresowałam się wtedy historią wózka w ogóle. I jak się okazało nie byłam sama. Znalazłam w Internecie sporo informacji i zdjęć. Były to strony muzeów, blogi, fotogalerie. W moich zainteresowaniach pomagali mi znajomi, wyszukując dla mnie zdjęcia i ciekawostki. Uzupełniłam w ten sposób moją wiedzę .
Nie interesują mnie szczegóły techniczne, nie drążę producentów, a ważny jest dla mnie zmieniający się kształt i funkcjonalność, estetyka i moda, no i oczywiście nieodłącznie od epoki strój niemowlaka, mamy, zabawki towarzyszące dziecku.

Rodzinne fotografie do 1945r.

Mój tato w wózku. Wychodzi na to, że jest to wiosna 1932, ale nie jestem pewna. Wózek piękny, przystrojony koroneczkami. Przy tacie - nieodłączny towarzysz - Murzynek!



Mała Zdzisia Pawlęta, moja ciocia, kuzynka mojej mamy, lipiec 1938, Tarnówko.



Moja teściowa Maria Skrzypczak z bratem Edmundem w Pyzdrach u swojej babci, 
27.05.1941.




poniedziałek, 16 września 2013

Kobiety w rodzinie cz.1: Prababcia Rozalia



Prababcia Rozalia Wartecka z domu Borucka ur. 1863 zm. 1943
Miała siostrę i brata, brat zmarł tragicznie pod kołami wozu w wieku ok 2 lat. Pochodziła z szlacheckiej ale zubożałej rodziny. Majątek został sprzedany, a babcia wyszła za mąż za Andrzeja Warteckiego, co było postrzegane jako mezalians, ponieważ dziadek Andrzej był gorzelanym w majątku Nagradowice.
Nie wiem, czy to o tym fakcie mowa, ale znalazłam w http://teki.bkpan.poznan.pl/ następującą notkę:
7506 (Dziennik Poznański) 1891
Pozn. 18/VII. Kom. Kolon. kupiła od Boruckiego wś Wanda w p. ostrzeszow. (nr 162) nie z wolnej ręki ale na subhaście (nr 163)
Nie wiem, czy dotyczy to konkretnie moich przodków lub ich krewnych, ale to jedyne co znalazłam. Zgadza się nazwisko i fakt sprzedaży Komisji Kolonizacyjnej. Reszta – nie mam pojęcia!
Mieli 11 dzieci, dziadka Teodora w zasadzie wychowywała starsza siostra Wikcia, bo był najmłodszy.
Z babcią Rozalią wiąże się jedna opowieść rodzinna, ale bardzo ważna. Warteccy zamierzali wyemigrować do Ameryki do zamieszkującej tam rodziny. Wszystko było załatwione, wozy załadowane, ale uświadomiła sobie, że będzie płynęła przez „wielką wodę” przez tyle czasu! Babcia się przestraszyła i postanowiła, że nigdzie nie jedzie. Dziadek się tak na nią wściekł, że zniknął z domu na pół roku. 
W sumie dobrze, że nie popłynęli… Nie byłoby mnie na tym świecie.


 Jedyne zdjęcie, na którym znalazłam prababcię: ślub siostry dziadka (Władysławy) 12.X.1930r.

niedziela, 15 września 2013

Wspomnienie o dziadku Franku

    Kiedyś siostrzenica poprosiła moją mamę o spisanie biografii dziadka i pradziadka na podstawie dokumentów z rodzinnych segregatorów. Chodziło bodajże o zadanie domowe do szkoły. Mama zrobiła to z właściwą sobie sumiennością. Na podstawie krótkich i rzeczowych biografii jej autorstwa i moich wspomnień napisałam notkę o moim dziadku:

Zmarł, kiedy byłam małą dziewczynką. Pamiętam go niezbyt dobrze, ale był fajny, spokojny, cierpliwy - mój dziadek Franciszek Wiza, który był strażakiem...    Urodził się 4 października 1904 roku w Poznaniu z ojca Walentego Wizy i matki Marianny z domu Kaźmierczak. Pochodził z rodziny robotniczej. Szkołę powszechną 7-mio klasową (Knabenshule- czyli dla chłopców) ukończył w 1919r. W Poznaniu. Od 7.04.1919r. do 7.07.1922r. uczęszczał do Państwowej Szkoły Dokształcającej i Rzemieślniczej z warsztatami w Poznaniu. Pracował jednocześnie jako uczeń ślusarski w "Agrarii" - fabryce maszyn rolniczych. Pracował tu do 1925r. . W roku 1925 zaczął pracę w "Polskim Piecu" (fabryka pieców i maszyn piekarniczych).


Jako młody człowiek brał udział w historycznych wydarzeniach. W harcerskich szeregach uczestniczył w Powstaniu Wielkopolskim w latach 1918-1919, był łącznikiem. Od roku 1924 był drużynowym 2 Drużyny Harcerskiej im. Kazimierza Wielkiego w Poznaniu. Jako harcerka miałam okazję przeczytać w dokumentach informację o obozie wędrownym po Pomorzu, którego był organizatorem. Musiał zmagać się z wieloma trudnościami finansowymi i organizacyjnymi (obóz wędrowny był pionierskim przedsięwzięciem).





   Musiał mieć piękny głos, bo jako młody mężczyzna był członkiem chóru u Salezjanów. Przyjaźnił się tam z bratem swojej przyszłej żony Marianem. Nie wiem w jakich latach to było. Zachowały się dwie piękne fotografie.



Od października 1925r. Do 1927r. Odbył zasadniczą służbę w wojsku polskim w łączności na stanowisku podoficera rachunkowego. Po powrocie z wojska pracował dalej w "Polskim Piecu" jako ślusarz.
    Od roku 1929 do 1939 pracował w Zawodowej Straży Pożarnej w Poznaniu przy ul. Masztalarskiej jako strażak. 24 października 1930r. Ożenił się z Wandą Kaźmierczak. Mieli trójkę dzieci: Edwarda (mojego tatę) ur. 1931, Teresę ur.1933r. i Kazimierza ur. 1935r. Mieszkał na stałe z rodziną w Poznaniu.



W 1939 roku walczył z hitlerowskim najeźdźcą w wojnie obronnej. Pod Warszawą został wzięty do niewoli. Zwolniony 20 października 1939 roku wrócił do Poznania, do rodziny. Podczas wojny pracował na Lotnisku Poznań - Ławica jako strażak. Po wojnie nie rozstał się z zawodem. Pracował w Zawodowej Straży Pożarnej w Poznaniu przy ul. Masztalarskiej 3, później przy ulicy Czechosłowackiej. W 1970 roku przeszedł na emeryturę, ale nadal pracował dorywczo w straży jako szkoleniowiec.





Był pracowity, rodzinny i kochany. Nigdy nie usłyszałam jak podnosił głos. Często sadzał mnie na kolana i razem czytaliśmy gazetę. Przychodził do nas co niedziela. Brał mnie na spacery i usilnie mnie namawiał, żebym spróbowała kefiru. Odmawiałam współpracy i naciągałam dziadka na oranżadę. Odbierał mojego brata z przedszkola i czasami jechałam razem z nim z Rataj na Osiedle Warszawskie. Będąc na emeryturze dorabiał jako stróż. Pamiętam jak dziś, jak z babcią wybraliśmy się, żeby go odwiedzić w pracy. 



Umarł w 1975 roku po długotrwałej chorobie w szpitalu w Międzyrzeczu. Pochowany jest na cmentarzu górczyńskim. Za swoje zasługi dla Poznania został odznaczony Honorowa Odznaką Miasta Poznania.




sobota, 14 września 2013

Rozpoczynam tą opowieść o tym, co wokół mnie się działo i dzieje z prozaicznych powodów. Miałam stronę www. Zmigrowałam ją  w inne miejsce i … nastąpiły pewne trudności z zarządzaniu nią. Po prostu zgubiłam hasło i login. Za hosting trzeba było zapłacić, a ja nie mogłam, bo nie mogłam się zalogować. Po intensywnej korespondencji z działem wsparcia klienta poddałam się.
Postanowiłam przenieść wszystkie informacje w formie wpisów na bloga. Może to i dobrze, bo poprzednia forma trąciła myszką. Tu mogę w szybki sposób uzupełnić informacje, podzielić się na bieżąco spostrzeżeniami na różne tematy. Ale chciałabym się skupić na tematyce mojej strony www, czyli historii rodzinnych, ewolucji wózka, ogrodu, kulinariów i czegoś nowego – ptaków.
Postaram się dotrzeć do wszystkich, którzy dotychczas śledzili moje aktualności na stronie, zwłaszcza rodziny bliższej, dalszej i najdalszej. Mam nadzieję, że pominięci mnie odnajdą sami, że jeszcze ktoś tu trafi i przeczyta cokolwiek…
Na www.ludmilajablonska.republika.pl wstęp wyglądał następująco:

Jak cenne są dla nas wspomnienia, ile jest spraw, którymi chcielibyśmy się podzielić, jak ważni są dla nas przyjaciele, rodzina, miasto, w którym mieszkamy?
  Rodzinne opowieści o cioci, która wrzucała dzieci na piramidę z pierzyn i poduszek, o uduszonych ze szczęścia kurczaczkach lub te smutniejsze, poważniejsze o ucieczce z niewoli, ciężkim, pracowitym życiu przewijają się przez pokolenia. A może spróbować je zachować wraz z kartonikiem rodzinnych fotografii?
   A może chciałbyś z nami popichcić w kuchni lub pośpiewać na weselu mojego brata? Może wybierzesz się ze mną na spacer po mieście? Gwarantuję, nogi nie będą bolały! Odpoczniemy w ogrodzie? A jak się znudzi - wybierzemy się w podróż, może tu gdzieś blisko, może trochę dalej... Zapraszam!